ciebie mój smutku nie prowadzę za rękę

chodzisz samotnie tam gdzie ja nie mogę

rozpuszczasz ustami owdowiały grosik śniegu

co rano wyprowadzasz na spacer psa

co niegdyś jeździł koleją

 

mgłę niby chustkę upuszczasz

na zniszczone groby

pod przydrożnym krzyżem

zostawiasz pachnący szalik i dotyk

 

fikasz koziołki na trzepaku

w zastępstwie za umarłe dzieci

na chodniku rysujesz grę w klasy

filigranowym stópkom wróbli

zawiązujesz kokardkę

na obciętym warkoczu

odchodzącej dziewczynki

 

otwierasz drzwi spóźnionym

myjesz nogi kalekim

wypełniasz sobą ubrania

pogrążonym w depresji i strachu

całujesz niewidomym palce

jakbyś całował oczy

 

zapomnianym matkom przyrzekasz wierność

więdnącym na cmentarzach kwiatom

– że ich nie opuścisz aż do grobowej deski

jesteś mój smutku podróżą

z której wracam jak płatek rumianku po burzy

co uleciał – choć został

prostszy o łzę

lżejszy o zapach

łkający gdzieś jeszcze barwą we włosach

zmokniętych zmęczonych ludzi